Patron

Jan Paweł II – Patron naszego Przedszkola

Na zdjęciu znajduje się wizerunek Jana Pawła II-go

Życie Karola Wojtyły

Przyszedł na świat 18 maja 1920 roku w Wadowicach. Był drugim synem Karola Wojtyły seniora i Emilii z Kaczorowskich. Państwo Wojtyłowie mieszkali w kamienicy przy ul. Kościelnej 7. Ich mieszkanie składało się z dwóch pokoi w amfiladzie i kuchni, do której wchodziło się z wewnętrznego krużganku na pierwszym piętrze. Nie było łazienki, bo w mieście nie istniał jeszcze wodociąg. Wodę przynosiło się z jednej z dwóch studni na rynku.

W mieszkaniu panowała atmosfera „mieszczańskiej godności”. Wypełnione ono było książkami, świętymi obrazami i rodzinnymi fotografiami. Wśród nich, na honorowym miejscu, wisiało zdjęcie porucznika Wojtyły w mundurze legionisty.

Rodzina Wojtyłów żyła skromnie, utrzymując się z pensji ojca, który pracował jako urzędnik w Rejonowej Komendzie Uzupełnień. Matka pracowała dorywczo jako szwaczka i zajmowała się dziećmi. Brat Edmund, zwany w domu Mundkiem, starszy od Karola o 14 lat, pobierał nauki w wadowickim gimnazjum, a później studiował medycynę w Krakowie.

Wojtyłowie mieli jeszcze jedno dziecko – Olgę, która zmarła 16 godzin po urodzeniu 7 lipca 1916 r. w Białej. Karol, już jako Papież wspominał ją w opublikowanym po śmierci testamencie – na równi z rodzicami i bratem (fakt urodzin i śmierci starszej siostry Papieża ujawnił francuski dziennikarz i filozof André Frossard, autor wydanej w 1982 roku książki „Nie lękajcie się! Rozmowy z Janem Pawłem II”).

Gdy przyszły Papież ukończył 6 lat rozpoczął naukę w czteroletniej szkole powszechnej. Był chłopcem wesołym, utalentowanym i – jak większość rówieśników – każdą wolną chwilę lubił spędzać na powietrzu. Latem grał w piłkę nożną. Najpierw grał na obronie. Miał nawet swój piłkarski pseudonim – Martyna (znany wówczas obrońca lwowskiej Pogoni) – wspomina jeden z jego kolegów. Najbardziej jednak – co sam wielokrotnie podkreślał – lubił stać na bramce. Koledzy wspominali: „Staraliśmy się strzelić mu gola, co było bardzo trudne, bo chłop był fest i ręce miał długie”.

Od małego kochał też Lolek sporty zimowe. Na początku fascynował się szybką jazdą na sankach ze stromej góry, „żeby świszczało w uszach”. Próbował też hokeja, ale z opłakanym skutkiem: z tamtych czasów pozostał mu ślad po rozcięciu łuku brwiowego w wyniku upadku na lód. Nieco później zaczął jeździć na nartach. Były to właściwie wędrówki po okolicy na deskach, wzdłuż rzeki Skawy lub po pobliskich pagórkach.

Na beztroskę dzieciństwa rzucała cień choroba matki. Była kobietą niedomagającą i słabą. I choć opieka nad młodszym synem sprawiała jej wiele trudności, wiązała z nim ogromne nadzieje. „Mój Lolek zostanie wielkim człowiekiem” – mawiała. Umarła 13 kwietnia 1929 roku. Miała 45 lat. Po śmierci matki Lolek zamknął się w sobie, szukając ucieczki w książkach i modlitwie.

Pocieszeniem dla dziewięcioletniego Karola był brat. Wprawdzie studiował w Krakowie, ale gdy tylko przyjeżdżał do domu każdą chwilę spędzali razem: grali w piłkę, chodzili w góry. Ale już trzy lata później wydarzyła się następna tragedia. W wieku zaledwie 26 lat Mundek zmarł nagle, gdyż jako lekarz szpitala w Bielsku zaraził się szkarlatyną od pacjentki. Był to dla Lolka ogromny wstrząs.

Ojciec ze wszystkich sił pragnął wynagrodzić mu to podwójne sieroctwo. Nie tylko prowadził dom, robił zakupy, gotował, czy prał. Był też, a może przede wszystkim, największym przyjacielem chłopca. Emerytowany porucznik – legionista, nazywany w mieście „Porucznikiem”, obdarzony dobrą kondycją fizyczną, zaraził Lolka miłością do gór i aktywnego życia. Codziennie po kolacji wędrowali razem na krótsze spacery po okolicy, w niedziele zapuszczali się w dalsze rejony Beskidu Małego – na szczyty Leskowca, Madohory. Zdarzały się też wycieczki dalsze – w Tatry. To ojciec wprowadzał przyszłego Papieża w bogaty świat górskiej przyrody – uczył rozpoznawać gatunki drzew i kwiatów, nazywał ptaki i chrząszcze. Śpiewał mu przy ognisku wojskowe i harcerskie pieśni, akompaniując sobie na gitarze. Lubili razem grywać w futbol – Lolek bronił silne strzały ojca. Bywało, że grali szmacianą piłką nawet w mieszkaniu.

Z biegiem lat wolnego czasu było coraz mniej, bo większość dnia ambitny i pracowity uczeń poświęcał nauce. We wrześniu 1938 roku zdał egzamin do męskiego Państwowego Gimnazjum Śląskiego im. Marcina Wadowity. Była to świetna szkoła z tradycjami, w której wykładali doskonali profesorowie. Oprócz gruntownego przygotowania merytorycznego potrafili wpoić młodzieży głęboką miłość do Ojczyzny.

Z nauką Lolek nie miał żadnych trudności, zawsze był prymusem. Zawdzięczał to nie tylko wybitnym zdolnościom, szczególnie humanistycznym, ale i wytężonej pracy. „Zawsze miał <monotonne> świadectwa, z góry na dół <bardzo dobrze>!” – wspominał sąsiad z ławki, Antoni Bohdanowicz. – „Nie zdarzyło się chyba nigdy, aby przyszedł na lekcję nie przygotowany, jak to bywało niekiedy naszym udziałem”.

Znany był z tego, że w miarę możliwości przygotowywał materiał również z wyprzedzeniem, na następne lekcje. Każdy przedmiot znał doskonale. Z arkuszy ocen wynika, że w klasie II i IV z języka polskiego i religii otrzymał ocenę „bardzo dobrą ze szczególnym zamiłowaniem”.

Nigdy też nie ściągał, było mu to niepotrzebne, jak też i wbrew jego zasadom. Był jednak koleżeński i powszechnie lubiany. Często i chętnie odrabiał z kolegami lekcje i służył pomocą.

Karol wyróżniał się z grona rówieśników ogromną pobożnością. Codziennie w drodze do szkoły wstępował na moment do kościoła, modlił się też w ciągu dnia przed i po jedzeniu, a odrabiając lekcje robił przerwę na modlitwę po przerobieniu każdego przedmiotu. Ale przede wszystkim potrafił – jak żaden chłopak w jego wieku – oderwać się całkowicie od rzeczywistości, oddając się modlitwie. Jeden z jego kolegów z gimnazjum wspominał: „Lolek był niewątpliwie obdarzony charyzmą, ale my, jego rówieśnicy, nie rozumieliśmy tego wówczas”.

Wielu sądziło już wtedy, że Lolek zostanie księdzem. I zdawało się, że nic tego nie zmieni, gdy nagle na jego drodze stanął teatr. Stworzone przez nauczycieli języka polskiego Kółko Teatralne łączyło młodzież z gimnazjów męskiego oraz żeńskiego. Na repertuar składały się głównie lektury obowiązkowe: „Kordian” Słowackiego, „Antygona” Sofoklesa, „Sobótka” Kochanowskiego, „Śluby panieńskie” oraz „Damy i huzary” Fredry, zaś widzami byli szkolni koledzy.

Karol Wojtyła – wysoki, przystojny, obdarzony pięknym głosem i doskonałą pamięcią – grał prawie we wszystkich spektaklach główne role, a zdarzało się, że i podwójne, jak choćby w „Balladynie” Słowackiego, gdzie odtwarzał zarówno rolę Kostryna, jak i Kirkora.

14 maja 1938r. osiemnastoletni Karol Wojtyła otrzymał celujące świadectwo maturalne i pożegnał wadowickie gimnazjum. W owym czasie taka matura upoważniała do podjęcia studiów na większości uczelni bez egzaminów wstępnych. Wielu zastanawiało się, jaki fakultet wybierze wszechstronnie utalentowany Lolek. Jedni wróżyli mu błyskotliwą karierę na deskach teatru, innym jawił się jako duchowny. Jednak początkujący poeta zaskoczył wszystkich wstępując na polonistykę na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Miał wyjątkowo długie wakacje (czerwiec – październik), przerwane jedynie w lipcu krótkim <stażem roboczym> w Junackich Hufcach Pracy przy budowie drogi pod Babią Górą. Także i tu pracowity Lolek dostał odznakę za wydajność oraz wyróżnienie.

We wrześniu 1938r. wziął udział w ćwiczeniach wojskowych Legii Akademickiej, a od października rozpoczął studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Trafił do grona wybitnie uzdolnionych studentów – Juliusza Kydryńskiego, Tadeusza Hołuja, Tadeusza Kwiatkowskiego, Jacka Stwory, Wojciecha Żukrowskiego. I od razu ujawniły się jego literackie zamiłowania. Już 15 października 1938 roku odbył się wieczór literacki najmłodszej – jak głosił anons – krakowskiej grupy literackiej, pt. „Drogą Topolowy Most”. Wystąpili na nim m.in. Jerzy Kałamacki, Jerzy Bober, Tadeusz Kwiatkowski, Karol Wojtyła, Halina Królikiewiczówna, Krystyna Hojdysówna. Utalentowany student wkrótce zapisał się na dodatkowe zajęcia „żywego słowa” w Konfraterni Teatralnej, która miała kształcić przyszłych adeptów sztuki aktorskiej.

Pochłaniał masę książek. Sam pisał poezje. Nauka nie sprawiała mu najmniejszych trudności, doskonale przygotowany wyróżniał się spośród studentów. Otrzymywał najlepsze noty. Ale podobno po zdaniu ostatniego egzaminu z pierwszego roku, stojąc przed planem zajęć na następny, Karol cicho powiedział: „Nie, to nie jest to”. Nikt wtedy nie rozumiał, co to miało znaczyć…

Na pierwszym roku studiów Karol mieszkał z ojcem w rodzinnym domu matki przy ulicy Tynieckiej, w robotniczej dzielnicy Krakowa – Dębnikach. Zajmowali tam dwa skromne pokoiki na parterze. Mimo braku w domu kobiecej ręki było tam zawsze czysto, choć skromnie. Wprawdzie często – szczególnie, gdy nastała okupacja – nie starczało pieniędzy na podstawowe wydatki, jednak Karol nigdy nie uskarżał się na żadne braki. Ojciec, podobnie jak w Wadowicach, z pogodą ducha zajmował się gospodarstwem domowym. Często bywało nawet tak, że własnoręcznie naprawiał buty.

Pewnego mroźnego dnia ojciec Karola nieoczekiwanie zachorował. Syn troskliwie opiekował się chorym, jednak dolegliwości nie ustępowały. 18 lutego 1941 roku Karol Wojtyła, 21 – letni chłopak z Wadowic, został zupełnie sam na świecie. Przez całą noc czuwał wraz z przyjacielem Juliuszem Kydryńskim przy zwłokach ojca. Być może była to noc przełomowa w jego życiu – z długiej rozmowy przyjaciół o życiu i śmierci narodziła się myśl o kapłaństwie.

Jednak zanim do tego doszło, trzeba było jakoś przetrwać trudne czasy. Trwała wojna i pani Kydryńska zadecydowała, że Karol zamieszka z jej rodziną przy ul. Felicjanek. Od dawna już był tu traktowany jak członek rodziny, gospodyni uważała go wręcz za swoje czwarte dziecko. Dzięki domowej atmosferze udało się Karolowi przetrwać najtrudniejsze chwile po śmierci ojca.

Pozbawieni możliwości studiowania Karol i Juliusz zatrudnili się w zakładach chemicznych Solvay w Borku Fałęckim. W ten sposób, dzięki życzliwości prezesa tej fabryki, uniknęli, podobnie, jak wielu młodych inteligentów, wywózki na roboty do Niemiec. Pracowali w należącym do zakładu pobliskim kamieniołomie. Każdego dnia wczesnym rankiem przyjaciele wychodzili do pracy. Praca ich była bardzo ciężka i wyczerpująca. Od ósmej do szesnastej „w najcięższe zimy wojenne, gdy mróz dochodził do 30 stopni, rozbijaliśmy młotami wapienne złomy i ładowaliśmy tę tłuczkę widłami na wózki wąskotorowej kolejki, dowożące je do fabryki” – wspominał Juliusz Kydryński. Dzienna norma zobowiązywała każdego robotnika do załadowania kamieniami jednego wagonu.

Karol wkrótce został pomocnikiem strzałowego. Ciężka praca fizyczna spowodowała, że z barczystego, kipiącego tężyzną fizyczną niedawnego studenta, stał się mizernym i wychudzonym robotnikiem, ważącym niecałe 56 kilo. Któregoś dnia upadł na drodze ze zmęczenia. Przykładał się do pracy, ale często jednak nie dawał rady. Był bardzo lubiany – za delikatność, skromność i takt – dlatego też wielu robotników pomagało mu w najcięższych pracach.

Doświadczenia z Solvaya – co podkreślał już jako Papież – pozwoliło mu zrozumieć życie i kłopoty robotników i znaleźć z nimi wspólny język. A także pojąć szczególną wartość pracy.

Równocześnie Karol zaangażował się mocno w działalność podziemnej organizacji „Unia”, związanej ze środowiskiem katolickim Krakowa. „Unia” starała się chronić Żydów przed wywózką na śmierć, wynajdowała im schronienia i aryjskie papiery.

Popołudniami każdą wolną chwilę Karol poświęcał działalności literackiej i artystycznej. Kulturalne życie Krakowa zeszło do podziemia. W prywatnych domach odbywały się koncerty, deklamacje poezji, wykłady i dyskusje o literaturze, a także nauczanie języków obcych. Karol Wojtyła poświęcał się przede wszystkim teatrowi, ale znajdował jeszcze czas na własny rozwój. Dużo pisał. Z tego okresu pochodzą jego dramaty biblijno – historyczne „Hiob” i „Jeremiasz”, pełne wiary w odzyskanie wolności. Ponadto ciągle uczył się z zapałem, studiował dzieła filozofów, czytał poetów: Miłosza, Przybosia, Peipera…

Kiedy do Krakowa przeprowadził się polonista z wadowickiego gimnazjum dr Mieczysław Kotlarczyk, Karol powrócił do skromnego domu na Tynieckiej 10, gdzie zamieszkał z rodziną Kotlarczyków. Osobowość i przyjaźń starszego o 12 lat Kotlarczyka wypełniły pustkę po stracie ojca.

Mieszkanie mieściło się na bardzo niskim parterze i z tego powodu nazwano je „katakumbami”. Właściwie od razu zaczęły się tam odbywać próby teatralne, a wkrótce powstał Teatr Rapsodyczny.

Od 1 listopada 1941 roku – kiedy to odbyło się pierwsze przedstawienie Teatru Rapsodycznego – do końca okupacji aktorom udało się wystawić „ku pokrzepieniu serc” „Króla – Ducha”, „Beniowskiego”, „Samuela Zborowskiego” Słowackiego, „Pana Tadeusza”, „Hymny” Kasprowicza, poezje Norwida i Wyspiańskiego. Teatr Rapsodyczny tworzyło tylko pięć osób: Mieczysław Kotlarczyk był dyrektorem artystycznym i reżyserem, Karol Wojtyła, Danuta Michałowska, Krystyna Ostaszewska i Halina Królikiewiczówna – aktorami. Jak zwykle Karol wyróżniał się wśród przyjaciół recytacją. „Zapowiada się nadzwyczajny aktor” – powiedział o nim kiedyś Juliusz Osterwa, stały bywalec tajnych widowisk.

Jednak niespodziewanie na jednej z prób w 1942 roku Karol oświadczył przyjaciołom, że zamierza studiować teologię. Był to dla wszystkich ogromny szok. Mieczysław Kotlarczyk długo nie mógł się pogodzić z decyzją swojego młodego przyjaciela. Przekonywał Karola o jego niezwykłym talencie aktorskim, snuł wizje wspaniałej kariery teatralnej. Karol – nie chcąc sprawić przykrości przyjaciołom, a zapewne też nie mogąc od razu porzucić swej wielkiej pasji – nie zrezygnował z udziału w przygotowanych już przedstawieniach. Ostatnim jego przedstawieniem był „Samuel Zborowski”, grany w połowie 1943 roku.

Nie przerywając pracy fizycznej w Solvayu, Karol Wojtyła wstąpił do tajnego Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Krakowie i jednocześnie rozpoczął studia konspiracyjne na Wydziale Teologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. 29 lutego 1944 roku potrąciła go niemiecka ciężarówka wojskowa. Upadł i nieprzytomny leżał na ulicy. Z tramwaju zobaczyła go Józefina Florek, wysiadła, zatrzymała samochód, w którym jechał niemiecki oficer. Ten obmył Karolowi zakrwawioną głowę wodą z przydrożnego rowu i odwiózł do szpitala przy ulicy Kopernika. Stwierdzono wstrząs mózgu i zatrzymano Karola na oddziale do 12 marca. Po wyjściu ze szpitala napisał do swej wybawczyni list z podziękowaniem.

Gdy w „czarną niedzielę”, 6 sierpnia 1944 roku Niemcy aresztowali w Krakowie siedem tysięcy mężczyzn, zaniepokojony tą sytuacją arcybiskup krakowski kardynał Adam Sapieha wydał polecenie, by Wojtyła wraz z kilkoma innymi alumnami zamieszkał w pałacu biskupim. Karol przestał chodzić do pracy. W związku z tym musiał uciekać się do znajomości i szukać protekcji, by nie ścigano go za samowolne opuszczenie Solvaya.

Dopiero koniec wojny pozwolił klerykom wyjść z ukrycia i rozpocząć normalne, jawne studia. Karol Wojtyła kończy trzeci i czwarty rok studiów teologicznych. Jak zawsze otrzymuje najlepsze noty. Zagłębiony w studiach nad św. Janem od Krzyża sam uczy się hiszpańskiego, by móc czytać dzieła teologiczne i poezje swego mistrza w oryginale.

W tym czasie debiutuje jako poeta poematem „Pieśń o Bogu ukrytym”. Jednak nie podpisuje go nawet pseudonimem, postanawia bowiem naprawdę sięgnąć po pióro dopiero, kiedy ukończy seminarium.

Dowcipni koledzy, wyśmiewający jego pracowitość i zaangażowanie duchowe, przyczepiają mu któregoś razu na drzwiach pokoju karteczkę „Karol Wojtyła, przyszły święty”.

Od kwietnia 1945r. do sierpnia 1946r. pracuje na uczelni jako asystent – prowadzi seminaria z historii dogmatu. Nie angażuje się w zażarte dysputy polityczne. Uważa, że „należy przede wszystkim pamiętać, że jest się polakiem, chrześcijaninem, człowiekiem”.

Gdy dowiaduje się, że w Czernej karmelici ponownie otworzyli nowicjat, postanawia zwrócić się o przyjęcie do zakonu. Arcybiskup Sapieha stanowczo się temu sprzeciwia.

1 listopada 1946 roku Książę Metropolita kardynał Sapieha osobiście wyświęca Karola Wojtyłę na księdza.

Kapłaństwo Karola Wojtyły

1 listopada 1946 roku Książę Metropolita kardynał Sapieha osobiście wyświęca Karola Wojtyłę na księdza.

15 listopada 1946 roku 26 letni ksiądz Karol Wojtyła wraz z zaprzyjaźnionym klerykiem Stanisławem Starowieyskim jedzie pociągiem do Paryża, by stamtąd udać się wprost do Rzymu. Rozpoczyna się pierwsza zagraniczna podróż przyszłego Papieża: półtoraroczne studia w Rzymie. Młody ksiądz każdą wolną od nauki chwilę poświęca na zwiedzanie miasta i okolic. Odwiedza też wszystkie włoskie sanktuaria. Wiosną 1947 roku udaje się do San Giovanni Rotondo niedaleko Neapolu, gdzie uczestniczy we mszy odprawianej przez kapucyna Ojca Pio, słynnego stygmatyka. Wojtyle udaje się dotrwać w kolejce do spowiedzi u Ojca Pio. Niektórzy świadkowie twierdzą, że ten wysłuchawszy go, klęknął przed nim i przepowiedział, że zostanie powołany na Tron Piotrowy i przeżyje zamach na swoje życie.

Po zdaniu wszystkich egzaminów „z najwyższą pochwałą” i otrzymaniu tytułu uprawniającego do nauczania w seminarium, Wojtyła rozpoczyna zasłużone wakacje. Ich program został zaplanowany przez arcybiskupa Sapiehę i obejmował pracę duszpasterską wśród skupisk polonijnych robotników we Francji, Holandii i Belgii.

Po wakacjach pisze swą rozprawę doktorską „Zagadnienia wiary u świętego Jana od Krzyża”. Ta niezwykle trudna rozprawa, napisana w całości po łacinie, otrzymuje najwyższe noty. Ksiądz Wojtyła nie otrzymuje jednak tytułu doktora Świętej Teologii, gdyż według obowiązujących na uczelni przepisów warunkiem jego przyznania jest opublikowanie doktoratu drukiem. A ubogi ksiądz z Polski nie ma na to pieniędzy. Dopiero w połowie 1948 roku, już po powrocie do kraju, uzyskuje polski doktorat.

Po powrocie z rzymskich studiów objął posadę wikarego w małej parafii Niegowić. Zdaniem niektórych krakowskich przyjaciół arcybiskup Sapieha wysłał księdza Karola do Niegowici na wygnanie. Uważali oni, że z dala od skupisk inteligenckich i kontaktów intelektualnych świetnie zapowiadająca się kariera naukowa Wojtyły zostanie zniszczona. Sapieha miał jednak swoje, zupełnie inne powody. Chciał, by po teoretycznych, oderwanych od realiów studiach w Rzymie Karol poznał rzeczywistość Kościoła na każdym poziomie i mógł rozwinąć swoje talenty duszpasterskie.

Młody wikary oczywiście z właściwym sobie entuzjazmem i energią zabrał się do pracy. Od razu narzucił sobie surowy rygor. Wstawał o piątej rano, odprawiał mszę, a potem konnym wózkiem lub piechotą udawał się w objazd parafii. Na wozie cały czas czytał, a idąc piechotą, modlił się lub medytował. Wieczorami pisał. W tym czasie powstał jego artykuł o księżach – robotnikach, z którymi się zetknął we Francji. Tekst wydrukowano w Tygodniku Powszechnym na pierwszej stronie. Większość czasu spędzał jednak wśród parafian. Poproszony o pomoc, nigdy jej nie odmawiał. Pomagał dzieciom odrabiać lekcje. Szczególnie dużo czasu spędzał z młodymi ludźmi. Zaraził ich swoją pasją teatralną i stworzył amatorski zespół. Organizował dla młodych wycieczki do lasu i po okolicy, grał z nimi w siatkówkę, wieczorami zaś siadał do wspólnego ogniska. Pobierał też lekcje jazdy rowerem. Ale, podobno nie szło mu to najlepiej. Tłumaczył, że nie jest w stanie opanować tej sztuki, bowiem „trudno mu utrzymać równowagę”.

Z nowym bagażem doświadczeń wrócił do Krakowa w marcu 1949 roku powołany na nową placówkę. Tym razem był to Kościół św. Floriana położony w centrum miasta. Tu także szybko się okazało, że potrafi zdobyć zaufanie wśród młodzieży akademickiej. Szybko nawiązał z nimi bliski kontakt, ujmując ich swoją młodością, taktem, pogodnym usposobieniem i poczuciem humoru. Prowadził wykłady, organizował dyskusje na najróżniejsze tematy, chodził ze studentami do teatru i do kina, grywał w szachy. Jego rekolekcji adwentowych czy wielkopostnych słuchały w skupieniu tłumy dziewcząt i chłopców. Sam będąc młodym uznał, że zwykła praca duszpasterska tu nie wystarczy, że młodzież potrzebuje go także poza kościołem Wpadł więc na pomysł wspólnego wędrowania. Początkowo były to wypady w pobliskie Gorce i Beskidy, potem dalej – w Bieszczady, a później także na dłuższe spływy kajakowe po Pojezierzu Kaszubskim czy Mazurach.

Wojtyła traktował te wyprawy jako doskonałą okazję do niczym nie skrępowanej pracy dydaktycznej. Zdawał sobie sprawę, że pobyt na łonie natury sprzyja pogłębieniu kontaktów, skupieniu i ułatwia wymianę myśli. Ponieważ w tamtych czasach księża nie mogli zajmować się pracą z młodzieżą poza kościołem, ksiądz Karol podczas tych turystycznych wypraw nie nosił sutanny, tylko ubierał się w skromny sportowy strój. Dla niepoznaki, aby nie mieć problemów z milicją, młodzi przyjaciele zaczęli nazywać go ”Wujkiem”.

Wiele interesujących kontaktów nawiązał Karol Wojtyła w tym czasie z krakowskimi intelektualistami i artystami. Rosło grono przyjaciół, dzięki którym młody, skromny ksiądz stał się znaną i coraz bardziej wpływową krakowską osobistością. Z tego też okresu pochodzą wiersze publikowane pod pseudonimem Andrzej Jawień i Stanisław Andrzej Gruda oraz dramat o bracie Albercie (Adamie Chmielewskim), wystawiany później jako „Brat naszego Boga”.

Po dwuipółrocznej pracy wikarego u św. Floriana, w połowie 1951 roku nastąpiły wydarzenia, które pchnęły księdza Karola do zupełnie innych zadań…

23 lipca 1951 roku, w wieku 85 lat, umiera największy mistrz Wojtyły, uwielbiany przez społeczność Krakowa, kardynał Adam Stefan Sapieha. Śmierć mistrza mocno wstrząsnęła Karolem. Zgodnie z jego wolą przez dwa lata poświęcił się pisaniu pracy habilitacyjnej pod tytułem „Ocena możliwości oparcia etyki chrześcijańskiej na założeniach systemu Maxa Schelera”. Ten dwuletni okres wykorzystywał także na twórczość poetycką i intensywną naukę angielskiego.

Pisywał też dość dużo do „Tygodnika Powszechnego”: artykuły publicystyczne i poezje. Oprócz publikacji, ksiądz Wojtyła wygłaszał kazania oraz organizował dyskusje ze studentami.

12 grudnia 1953 roku Rada Wydziału Teologicznego Uniwersytetu przyjęła jednogłośnie jego pracę habilitacyjną, jednak ks. dr Karol Wojtyła nie uzyskał habilitacji, gdyż nie wyraziło na to zgody Ministerstwo Oświaty, któremu podlegały wszystkie wyższe uczelnie. Ksiądz Wojtyła wrócił zatem do dawnych obowiązków, koncentrując się na pracy wychowawczej z młodzieżą.

Kiedy w 1954 roku władze zamknęły wydział teologii na Uniwersytecie Jagiellońskim, zaczął wykłady w seminariach w Katowicach, Częstochowie i Krakowie, a także na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Ciągle podróżował. W roku 1956 ksiądz Karol Wojtyła na dobre zadomowił się na KUL – u. Wykładał tu m.in. teologię moralną i etykę małżeńską. Pod koniec roku zaproponowano mu objęcie katedry etyki, co było dla 36 – letniego kapłana dużym wyróżnieniem. Mieszkał jednak nadal w Krakowie, z którego dojeżdżał 12 godzin pociągiem.

Od razu zjednał sobie nie tylko kolegów wykładowców, ale i studentów. W wytartej sutannie, spodniach od dresu i rozdeptanych butach nieokreślonej barwy wyróżniał się całkowitą niedbałością o wygląd. Jednak młodzież kochała „swojego” profesora – wuja Karola. Na Jego wykłady ciągnęły tłumy, oblepiając każdy wolny kawałek podłogi, liczni stali pod ścianami. Był ich przyjacielem, powiernikiem, kompanem. Odwiedzał chorych i udzielał bezzwrotnych pożyczek pieniężnych. Chodził na wycieczki i pływał kajakiem. Z tego też okresu pochodzą drukowane w Tygodniku Powszechnym teksty: „Katolicka etyka społeczna” i „Dramat słowa i gestu”, drukowany pod pseudonimem, a poświęcony Teatrowi Rapsodycznemu. W tym samym czasie ogłasza esej na temat „Dekretu Gracjana” – bardzo wysoko oceniony zarówno w Polsce, jak i w Watykanie.

W połowie roku 1958 papież Pius XII podpisał nominację Karola Wojtyły na biskupa tytularnego Ombrii, a co za tym idzie – biskupa pomocniczego Krakowa. Fakt ten mocno zaważył na karierze naukowej ks. doktora Wojtyły. Obciążony dodatkowymi zajęciami na poważnym stanowisku, pracy naukowej mógł poświęcać coraz mniej czasu. Mimo to w roku 1960 ukazuje się jedna z najważniejszych, a na pewno w swoim czasie najgłośniejsza praca Karola Wojtyły – „Miłość i odpowiedzialność”. Materiały do niej zbierał latami, głównie podczas wielogodzinnych rozmów z młodzieżą na wyprawach turystycznych. Najpierw jednak powstał na tej kanwie dramat „Przed sklepem jubilera”, którego osnową były problemy małżeństw. Sztuka nosi podtytuł: „Medytacja o Sakramencie Małżeństwa”.

Wydane w roku 1960 dojrzałe studium etyczne „Miłość i odpowiedzialność” okazało się więc rodzajem naukowego rozwinięcia dzieła literackiego. Objęło ono całokształt problematyki seksualnej i małżeńskiej w twórczości Wojtyły: problemów seksu, równouprawnienia płci w małżeństwie, anatomii, fizjologii i psychologii współżycia. Szczególnie ostatni rozdział wywołał sensację zarówno w kręgach kościelnych, jak i wśród intelektualistów. Poruszając te tematy, Wojtyła wykazał się niemałą odwagą. Żaden dotychczas polski biskup nie mówił tak otwarcie o sprawach, uchodzących wówczas za zakazane dla duchownych.

W dwa lata po „Miłości i odpowiedzialności” wydaje kolejną ważną pracę – fenomenologiczne dzieło „Osoba i czyn”. Wielu zarzucało książce, że jest mało precyzyjna, niektóre tezy niedopracowane i trudne do zrozumienia. Podczas sympozjum filozoficznego w Lublinie została ostro skrytykowana. Krążył nawet żart, że „Osobę i czyn” zadaje się za pokutę wielkim grzesznikom. Sam autor narzekał, że polscy filozofowie nie doceniają jej. Będąc już Papieżem mówił o książce: „Nieraz sobie uświadamiam, jak bardzo przemyślenia tam zawarte pomagają mi przy spotkaniach z poszczególnymi osobami, a także przy spotkaniach z wielkimi rzeszami wiernych podczas moich podróży apostolskich. Ta formacja w kontekście kulturowym personalizmu uświadomiła mi głębiej, że każdy jest osobą jedyną i niepowtarzalną, a to dla kapłana, dla duszpasterza jest bardzo ważne.”

„Osoba i czyn” zachwyciła jednak amerykańską filozofkę polskiego pochodzenia Annę Teresę Tymieniecką. Postanowiła poznać autora i specjalnie w tym celu przyjechała do Krakowa. I tak zaczęła się ich wieloletnia współpraca i przyjaźń. Namówiła kardynała na udział w Międzynarodowym Kongresie z okazji 700 – lecia śmierci św. Tomasza z Akwinu, który odbył się wiosną 1973 roku w Neapolu. Wojtyła wygłosił tam odczyt na temat osobowej struktury samodecydowania oraz wziął udział w kolokwium na temat fenomenologii.

Wkrótce za namową Tymienieckiej opublikowano angielską wersję pracy „Osoba i czyn”. Książka wywołała duże zainteresowanie w środowisku amerykańskich filozofów. Społeczność naukowa zwróciła uwagę na arcybiskupa Wojtyłę. Kiedy więc w 1976 roku pojechał do USA na Kongres Eucharystyczny, spotkał się też ze społecznością myślicieli i naukowców. Referat, który wygłosił na Uniwersytecie Harvarda przyjęto entuzjastycznie. Szeroko rozpisywał się o nim „New York Times”. Anna Tymieniecka przedstawiała Go wszędzie jako wielkiego męża stanu, zaś studentom opowiadała o Nim jako o nieznanym „geniuszu”.

Biskup Wojtyła napisał w liście do profesora KUL – u: „Praca naukowa zbyt już opanowała moją świadomość. Inna rzecz, ile znajdzie się na nią miejsca w moim życiu. Jestem zdecydowany o nie walczyć. Biskupstwo jest bezcennym dziedzictwem nadprzyrodzonym po Apostołach, jednak i biskupi muszą żyć w epoce <naukowego światopoglądu>”. Na zajęcia ze studentami zupełnie zabrakło mu czasu.

W 1962 roku Wojtyła został krajowym duszpasterzem środowisk twórczych i inteligencji. Miał teraz ogląd całego polskiego Kościoła.

W czerwcu tego roku umiera arcybiskup Eugeniusz Baziak. Jest to kolejny moment przełomowy w karierze Karola Wojtyły. Już następnego dnia zostaje bowiem wybrany wikariuszem kapitulnym, mającym sprawować rządy nad archidiecezją krakowską do czasu mianowania nowego ordynariusza. Jednym z pierwszych doświadczeń na nowym stanowisku była potyczka z komunistycznymi władzami, które chciały odebrać budynek krakowskiego seminarium duchownego i przekazać go Wyższej Szkole Pedagogicznej. W drodze kompromisu ustalono, że WSP dostanie trzecie piętro, a seminarium będzie zajmować resztę gmachu.

Jesienią 1962 roku biskup Wojtyła wyjechał wraz z dziesięcioma polskimi biskupami do Rzymu na otwarcie pierwszej sesji Soboru Watykańskiego. Prace soborowe były dla Karola Wojtyły doświadczeniem niezwykle ważnym, pokazały mu bowiem, że ostra krytyka Kościoła w świecie pochodzi przede wszystkim z jego środka, nie zaś – jak uczyło go doświadczenie z komunistycznej ojczyzny – z zewnątrz, od ideologicznego wroga.

Biskup Wojtyła, choć najmłodszy z grupy, był najlepiej przygotowany do prac soboru. Stało się to poniekąd za sprawą „dobrze zorganizowanej siatki przyjaciół”, która udostępniła mu pewne watykańskie dokumenty, choć teoretycznie nie miał prawa ich otrzymać. Okazało się, że sekretarzem prasowym soboru jest dawny kolega seminaryjny Wojtyły – Andrzej Maria Deskur. Przed rozpoczęciem obrad często dyskutują, spacerując po watykańskich ogrodach. Deskur przedstawia krakowskiemu biskupowi wiele osobistości z kurii oraz interesujących duchownych z całego świata.

Młody polski delegat, dzięki biegłej znajomości włoskiego i nieco tylko słabszej niemieckiego, francuskiego i angielskiego, a także ujmującemu sposobowi bycia, szybko zyskuje wielu przyjaciół. Kiedy 7 listopada bliżej nieznany biskup z Polski występuje po raz pierwszy przed zgromadzeniem, zadziwia nie tylko głębią przemyśleń, ale też nienaganną wymową łacińską. Zabiera głos kilkakrotnie. Jest gorącym orędownikiem odnowy w Kościele. Jako jedyny mówca w Bazylice każde swoje wystąpienie rozpoczyna słowami: „Szanowni ojcowie, bracia i siostry”, podkreślając tym samym znaczenie obecności kobiet. Kilkakrotnie wygłasza w Radiu Watykańskim przemówienia, w których informuje słuchaczy o postępach prac oraz swoich osobistych przemyśleniach na temat soborowych przemian.

Młody polski biskup jest bardzo zadowolony z pobytu w Rzymie, zarówno z bogactwa duchowego, jakie Go wypełniało po soborze, jak też z nowych, cennych przyjaźni. Tę ważną zmianę w swoim życiu postanowił zaakcentować zdejmując okulary – od tej pory nie pokazuje się w nich w miejscach publicznych.

W grudniu 1963 roku, po zakończeniu drugiej sesji soboru, biskup Wojtyła spotkał się z rzymską Polonią, po czym udał się na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Wędrówka śladami Chrystusa i Apostołów zrobiła na nim duże wrażenie. Po powrocie do Krakowa znów popadł w konflikt z władzami. Protestując przeciwko brakowi zgody na budowę kościoła w Nowej Hucie przyjechał tam i w skromnej kaplicy, przy trzaskającym mrozie, odprawił pasterkę. Noworocznej homilii wysłuchało kilka tysięcy mieszkańców robotniczego osiedla.

30 grudnia 1963 roku papież Paweł VI mianował biskupa Wojtyłę arcybiskupem metropolitą krakowskim. Oficjalnie nominację ogłoszono w styczniu 1964 roku. Ks. doc. dr Karol Wojtyła został ordynariuszem krakowskim.

Zaraz po objęciu archidiecezji krakowskiej okazał się twardym arcybiskupem, silnie broniącym niezależności Kościoła. Liczne zajęcia duszpasterskie i zarządzanie diecezją dzielił Wojtyła z wyjazdami na kolejne sesje soboru. Po powrocie zawsze informował wiernych i księży o postępach prac w Watykanie.

Obok duszpasterstwa w archidiecezji krakowski metropolita zaangażował się w obchody jubileuszu Tysiąclecia Chrztu Polski. Uczestniczył w uroczystościach i ceremoniach w różnych miastach. Refleksje z obchodów zawarł potem w poemacie „Wigilia Wielkanocna 1966″.

Po zakończeniu trzeciej sesji soboru, w listopadzie 1964 roku, arcybiskup Wojtyła udał się z grupą polskich biskupów na Sycylię, a potem ponownie do Ziemi Świętej. Po powrocie do Rzymu został przyjęty na prywatnej audiencji przez papieża Pawła VI, któremu m.in. opowiadał o swojej pracy podczas okupacji. Papież przysłał mu potem w dowód uznania i sympatii paliusz – specjalnie tkany pas z jagnięcej wełny, nakładany do stroju liturgicznego na ramiona i piersi.

Ksiądz – Turysta

Karol Wojtyła góry miał we krwi. Przemierzał je od najmłodszych lat. Sam wrażliwy na piękno przyrody, zaszczepiał tę wrażliwość innym. Stał się pierwszym polskim księdzem – obieżyświatem i włóczykijem, pionierem kapłaństwa campingowego i turystycznego. Uważał, że dla całej rzeszy młodych ludzi, wędrującej z plecakami po górach, przemierzającej rowerem szosy, czy też kajakiem szlaki wodne, warto poświęcić inne duszpasterstwo.

„Metody? Są one proste, podstawowe…” – pisał Wojtyła w piśmie „Homo Dei” z 1957 roku. – „Msza św. Codzienna na ołtarzu przenośnym w różnych fantastycznych zakątkach naszej ziemi: ołtarz na wiosłach, ołtarz na śniegu, ołtarz na plecakach – żywa natura bierze udział w Ofierze Syna Bożego. Msza św. więc stanowi modlitwę poranną i pierwszy zbiorowy czyn po pobudce.”

Podczas wycieczek rozmawiało się o wszystkim – od spraw sumienia do dowodów na istnienie Boga. Ksiądz Karol Wojtyła tak opisał ich sens: „Chodzi o to, ażeby umieć rozmawiać o wszystkim, o filmach, o książkach, o pracy zawodowej, o badaniach naukowych i jazz – bandzie w sposób właściwy”. „Byt człowieka jest przemijający i zmienny. Góry istnieją w sposób pewny i trwały, są wymownym obrazem niezmiennej wieczności Boga” – mówił potem już jako Papież. – „W górach niknie bezładny zgiełk miasta, panuje cisza bezmiernych przestrzeni, która pozwala człowiekowi wyraźniej usłyszeć wewnętrzne echo głosu Boga”.

Miłość do wędrowania, zaszczepiona w dzieciństwie, owocowała w dojrzałym życiu. Karol Wojtyła wędrował po górach także jako docent, a potem profesor. Tytuły naukowe nie zmieniły jego stosunku do góralskiego ludu. Często rozmawiał z bacami, zaglądał do pasterskich szałasów, dowcipkował, w lot łapiąc góralski humor. Legenda głosi, że pewnego razu, już jako kardynał, pomagał góralom znosić gałęzie na ognisko. Gdy ułożono stos, Wojtyła miał go podpalić – zgodnie ze zwyczajem – tylko jedną zapałką. Gdy mu się udało, baca miał rzec: „Widzi się, że nos kardynał Łojcem Świntym zostanie”.

Długie godziny marszu w milczeniu, wydawałoby się monotonnego, a w rzeczywistości pełnego skupienia przemierzania ośnieżonych tatrzańskich zboczy, zmagania się z wichrem, deszczem, śnieżycą, stawały się godzinami zanurzenia w modlitwie, zażyłego obcowania z Bogiem. Odpoczynek dla przyszłego Papieża musiał się nieodzownie łączyć z wysiłkiem fizycznym, zawierać element walki z różnorakimi niedogodnościami, być odpoczynkiem dynamicznym, „zdobywanym za cenę utrudzenia i poświęcenia”.

Ulubione trasy górskich wędrówek Karola Wojtyły biegną po Karpatach: w Beskidzie Małym, Sądeckim, Żywieckim, w Gorcach, Pieninach, Tatrach oraz w Bieszczadach. W Gorcach lubił wspinać się na Lubań, Turbacz, Kiczorę. Znali go górale spod Turbacza i gdy tylko został Papieżem, zbudowali mu kapliczkę na Rusankowej Polanie, niedaleko schroniska. Nad wejściem napis: „Pasterzowi – pasterze”. Papież dostał klucze do swojej „bacówki”.

W Tatry przyjeżdżał przez cały rok. Był bardzo dobrym narciarzem, jeździł pewnie, dobrze technicznie, pokonanie wszelkich trudności terenu przychodziło mu łatwo. Na stoku zawsze znajdował chwilę na zadumę. Przystawał, mówił „pomedytujmy z godzinkę” i trwał w modlitwie, zapatrzony w góry, nawet kilka godzin…

Inną pasją Karola Wojtyły było pływanie. Od połowy lat 50 – tych część wakacji spędzał w kajaku. Na początku była Brda w Borach Tucholskich, potem Drwa, gdzie był kapitanem słynnego wysłużonego kajaka „Kalosza”, później Czarna Hańcza na Pojezierzu Augustowskim, Łyna, San, Wigry… Zarówno w drodze, jak i podczas biwaków każdy mógł z nim porozmawiać o religii, filozofii, etyce, wierze. Poza tym – jak inni – stawiał namioty, szorował okopcone nad ogniem menażki, grał w piłkę, śpiewał przy ognisku do późnej nocy. Uczestnicy tych wypraw wspominają z rozrzewnieniem popisowy numer wokalny Wujka – „Balladę o Louisie”, opowiadającą historię przedwojennego meczu bokserskiego.

Na każdym szlaku był duszpasterzem. Zabierał do swojego „Kalosza” przyjaciół na indywidualne rekolekcje. Nawet gdy został mianowany sufraganem archidiecezji krakowskiej w sierpniu 1958r. przerwał wyprawę jedynie na kilka dni. Po powrocie na Mazury oświadczył, że „nie ma powodu, aby Wujek został zlikwidowany”.

I pływał tak do roku 1978, kiedy – jak stwierdził – przesiadł się z kajaka na Łódź Piotrową.

Na temat wodnych i górskich przygód Karola Wojtyły krąży wiele opowieści. Pod koniec maja 1955r. ksiądz Wojtyła brał udział w XIV Ogólnopolskim Spływie Kajakowym na Dunajcu. Jego kajak nadział się na jakiś podwodny głaz i przedziurawił. Woda wypełniała go powoli, tak, że dopiero dopłynąwszy do mety w Szczawnicy poszedł na dno. W lodowatej wodzie znalazł się ksiądz wraz z całym ekwipunkiem. Tylko brewiarz pozostał suchy…

Stanisław Stolarczyk podaje: „Przed wielu laty zjawił się pod Turbaczem biskup Karol Wojtyła i z zapałem zabrał się do zjazdów, korzystając z miejscowego wyciągu. Aby jednak nie tracić czasu w oczekiwaniu na wjazd pogrążał się w lekturze brewiarza. Za którymś jednak razem brewiarz, nie dość dobrze schowany, wysunął się z kieszeni i przepadł. Ksiądz biskup stracił wiele czasu na bezskutecznych próbach odnalezienia książki, do której był wyjątkowo przywiązany. Ale wszystko na próżno. Brewiarz przepadł jak kamień w wodę. Ksiądz Wojtyła poprzyklejał więc w schronisku i na wielu drogowskazach anonsy o zgubie i w nie najlepszym humorze wrócił do Krakowa. Jakież było jego zdziwienie, gdy furtian wręczył mu niedawno zgubiony brewiarz. Okazało się, że odnalazł go jakiś turysta i mimo, że nie był podpisany, bez trudu domyślił się, do kogo należy. Już wówczas biskup Karol Wojtyła był osobą powszechnie znaną i cieszącą się rosnącym wciąż zainteresowaniem. Bądź co bądź niewielu biskupów jeździło na nartach”.

Z tym faktem wiąże się inna anegdota. W czasach, gdy w Polsce było tylko dwóch kardynałów, kardynał Wojtyła lubił mawiać, że „50 procent kardynałów jeździ na nartach! Nie jeździ ksiądz kardynał Wyszyński”.

Podróże po świecie

Potrzeba wędrowania tkwiła w Karolu Wojtyle od zawsze. Paweł VI bardzo zachęcał go do częstych wojaży zagranicznych. Celem pierwszej wielkiej podróży zagranicznej Karola Wojtyły jest Ameryka Północna. Jedzie na zaproszenie Polonii z Kanady i Stanów Zjednoczonych. Z końcem sierpnia 1969 roku wyrusza do Montrealu. Spędza w Kanadzie trzy tygodnie, wypełnione przede wszystkim spotkaniami z duchowieństwem, Polonią i odprawianiem mszy w polskich kościołach. W drodze do USA zwiedza wodospad Niagara. W Stanach odwiedza Detroit, Waszyngton, Baltimore, St. Louis, Chicago, Filadelfię i Nowy York. Leci helikopterem do sanktuarium w Doylestown w stanie Pensylwania, zwanego „amerykańską Częstochową”.

W lutym 1973 roku udaje się w podróż na antypody na Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny do Australii. Odwiedza, niejako po drodze, polskich misjonarzy – werbistów na Papui – Nowej Gwinei. Odprawia tam nietypową mszę, koncelebrowaną po łacinie, z własną homilią po polsku i śpiewami w tubylczym dialekcie, zwanym pidgin – english.

W Australii spotyka prężnie działającą organizację polonijną, zachwyca się polkami i krakowiakami w wykonaniu młodych potomków polskiej emigracji. W dzienniku podróży wspomina powitanie przez polskie dzieci w Wellington na Nowej Zelandii, które odśpiewały mu „Płynie Wisła, płynie”.

Odwiedza Sydney, Canberrę i Melbourne, gdzie uczestniczy w 40 Międzynarodowym Kongresie Eucharystycznym. Poznaje tam Matkę Teresę z Kalkuty i bierze udział w dyskusji na temat demografii, ekologii i teologii wyzwolenia. Jest to jego pierwszy bezpośredni kontakt z problemami Trzeciego Świata. Z okazji kongresu koncelebruje uroczystą mszę dla zgromadzonych na stadionie różnych grup narodowościowych.

Podróż do Australii, Nowej Zelandii i Nowej Gwinei zamyka pierwsze okrążenie globu przez Karola Wojtyłę.

W 1976 roku Paweł VI zaprosił Karola Wojtyłę do poprowadzenia wielkopostnych rekolekcji w Watykanie. Rekolekcje rozpoczęły się 2 marca 1976 roku. Wrażenie, jakie zrobiły te rekolekcje i to nie tylko w Watykanie sprawiło, że „New York Times” umieścił nazwisko Wojtyły na liście dziesiątki najbardziej prawdopodobnych kandydatów do papieskiego tronu. W kościele zaś szczególnie zwrócono uwagę na jego głęboką wiarę i skromność. Rozgłos sprawił, że zauważono też cały dorobek naukowy polskiego kardynała.

Latem 1976 roku kardynał Karol Wojtyła otrzymuje zaproszenie do Ameryki Północnej na 41 Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny, dokąd wyjeżdża jako przewodniczący polskiej delegacji. Tu spotyka się ze środowiskiem filozofów i naukowców i wygłasza kilka wykładów. Przewodniczy mszy w intencji wolności i sprawiedliwości w świecie, koncelebrowanej przez 400 kapłanów. Szerokim echem odbija się w kręgach kościelnych, w środowisku naukowym, jak i w prasie filozoficzny wykład Wojtyły na Harvardzie na temat uczestnictwa i alienacji.

Po konklawe, które wybrało papieża Jana Pawła I, kardynał Wojtyła udaje się na krótką wycieczkę do Turynu, by zobaczyć sławny Całun. Ostatnią podróżą kardynała Wojtyły przed wyborem na Tron Piotrowy jest wyjazd na konferencję Episkopatu Niemiec. Towarzyszy wówczas prymasowi Stefanowi Wyszyńskiemu. Ta wizyta polskich biskupów w Republice Federalnej Niemiec ma ogromne znaczenie zarówno dla polskiego, jak i niemieckiego Kościoła. Stanowi kolejny etap pojednania i budowania nowych stosunków po okresie „zimnej wojny”.

29 września 1978 roku przychodzi wiadomość o śmierci Jana Pawła I.

Konklawe

W piątek rano, 13 października 1978 roku, 111 kardynałów zebrało się, by losować cele obok Kaplicy Sykstyńskiej, w których mieli mieszkać podczas konklawe. Na ten czas zupełnego odosobnienia od świata zewnętrznego wolno im było się kontaktować jedynie między sobą. Zabronione było posiadanie radioodbiorników i radiotelefonów. Nawet okna w celach zabito deskami i zaciemniono.

W dniu rozpoczęcia konklawe uczestnicy uroczyście przysięgają, że nie zdradzą żadnych informacji o przebiegu głosowania, a jeśli słowa nie dotrzymają przyjmą „ciężkie kary wedle uznania przyszłego papieża”. Dotyczy to także służby, kucharzy i pracowników technicznych.

Karol Wojtyła wylosował celę nr 91. Żelazne łóżko, prosty stół i krzesło, miednica do mycia i dzbanek na wodę – to całe wyposażenie celi.

Na kardynała Wojtyłę głosowało 94 kardynałów. W hołdzie dla swych poprzedników przybiera imię Jan Paweł II i udaje się do białego pokoiku, gdzie przebiera się w papieskie szaty (przygotowane w trzech rozmiarach). Wysportowany, mierzący blisko 180 cm wzrostu taternik przywdziewa największe.

Po powrocie do kaplicy przyjmuje od kardynałów przysięgę wierności. Każdy podchodzi i pada na kolana. W tym czasie z pieca na tyłach Kaplicy Sykstyńskiej bucha biały dym, a na Placu Św. Piotra wśród czekających w napięciu wiernych podnosi się radosna wrzawa. O godzinie 18.44 na Plac wkracza Gwardia Szwajcarska, a na centralnym balkonie wychodzącym na plac, pojawia się kardynał Felici i woła: „Oznajmiam wam radosną nowinę. Habemus Papam! – mamy papieża!”. A gdy 200 – tysięczny tłum przycicha, dodaje: „Carolum Sanctae Romanae Ecclesiae Cardinalem Wojtyła… Ioannem Paulum Secundum!”. Na placu zapada cisza. Później w zdumionym tłumie pojawiają się szepty: „Czy to Murzyn?”. Ktoś mówi: „To Polak!”

W końcu nowy papież pojawia się w oknie, w czerwonym ornacie, z paliuszem na piersiach i uśmiechem na twarzy. Mówi po włosku z nienagannym akcentem: „Najwybitniejsi kardynałowie powołali nowego biskupa Rzymu. Powołali go z dalekiego kraju, z dalekiego, ale jednocześnie jakże bliskiego poprzez komunię w chrześcijańskiej wierze i tradycji (…). Nie wiem, czy będę umiał dobrze wysłowić się w waszym… naszym języku włoskim. Gdybym się pomylił, poprawcie mnie”. Następnie po raz pierwszy błogosławi Urbi et Orbi (miastu i światu).

W tym samym czasie kapelan i sekretarz Karola Wojtyły, ksiądz Stanisław Dziwisz, dyskretnie udaje się do Kolegium Polskiego, skąd zabiera Jego walizkę i przenosi ją do Pałacu Apostolskiego, gdzie nowy papież spędzi swoją pierwszą noc. „Stasiu Dziwisz, czy się nie dziwisz?” – miał powiedzieć po wyborze na Papieża Jan Paweł II do swego sekretarza.

Pierwszą noc w Watykanie z 16 na 17 października 1978 nowi lokatorzy spędzili w nietypowych warunkach. Po rozejściu się kardynałów, Papież i Jego sekretarz zostali sami w olbrzymich apartamentach. Ponieważ kolacja nie była przygotowana, wyjęli z lodówki co było do zjedzenia i przyrządzili skromny posiłek. Jan Paweł II skomentował to w typowy dla siebie sposób: „Zupełnie jak na wycieczce w Polsce”.

Myśli Jana Pawła II

„Pokój sumień i pokój serc. Tego pokoju nie będzie można osiągnąć, dopóki każdy z nas nie będzie miał świadomości, że czyni wszystko, co jest w jego mocy, aby wszystkim ludziom zapewnione było od pierwszej chwili ich egzystencji godne życie”.
Rzym, 15 IV 1979

„Nie zabijajcie! Nie gotujcie ludziom zniszczenia i zagłady! Pomyślcie o cierpiących głód i niedolę Waszych braciach! Szanujcie godność i wolność każdego!”.
Monte Cassino, 17 V 1979

„Pokój nie może być ustanowiony za pomocą gwałtu, pokój nigdy nie może rozkwitać w klimacie terroru, zastraszenia i śmierci”.
Irlandia, 29 IX 1979

„Troska o dziecko jest pierwszym i podstawowym sprawdzianem stosunku człowieka do człowieka”.
Nowy Jork, 2 X 1979

„Trzeba z troską pielęgnować ziemię, bo jej przeznaczeniem jest być płodną dla kolejnych pokoleń. (…) Dlatego dobrze troszczcie się o ziemię tak, aby dzieci Waszych dzieci i pokolenia, które przyjdą po nich, odziedziczyły jeszcze bogatszą ziemię niż ta, która została Wam powierzona”.
Iowa, 4 X 1979

„Miłość jest siłą pobudzającą do dialogu, w którym wzajemnie siebie słuchamy i uczymy. (….) Pozwólmy zatem miłości budować mosty ponad dzielącymi nas różnicami, a czasem ponad naszymi przeciwstawnymi stanowiskami”.
Chicago, 5 X 1979

„Kultura jest właściwym sposobem istnienia i bytowania człowieka. (…) Kultura jest tym, przez co człowiek staje się bardziej człowiekiem: bardziej „jest”. (…) Ażeby tworzyć kulturę, trzeba człowieka po prostu miłować”.
Paryż, 2 VI 1980

„Bracia i siostry ze starszego pokolenia, Wy jesteście skarbem Kościoła. Wy jesteście błogosławieństwem świata! Jakże często musicie odciążać młodych Rodziców, jak umiejętnie wprowadzacie dzieci w historię Waszej rodziny i Waszej ojczyzny, w baśnie Waszego narodu i w świat wiary. (…) Jesteście bezcennym oparciem dla Waszych synów i córek w trudnych chwilach. (…) Papież pochyla się z szacunkiem przed starością i prosi wszystkich, by uczynili to razem z nim. Starość wieńczy życie. Jest czasem żniw, żniw tego, czego się nauczyliśmy, co przeżyliśmy; żniw tego, co zdziałaliśmy i osiągnęliśmy, a także tego, co wycierpieliśmy i wytrzymaliśmy. Jak w końcowej partii wielkiej symfonii, te wielkie tematy życia współbrzmią potężnie”.
Monachium, 19 XI 1980

„Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od Was nie wymagali”.
Częstochowa, 18 VI 1983

„Nie wahajcie się powiedzieć „nie” wyzyskowi – skądkolwiek przychodzi (…). Powiedzcie „nie” przemocy, która niczego nie buduje; „nie” chuligaństwu, (…), narkomanii, alkoholizmowi.”
Ekwador, 1 II 1985

„Moc prawdy uczy nas dostrzegać (…) godność, równość i braterską solidarność wszystkich ludzkich istot oraz nakłania do odrzucenia wszelkich form dyskryminacji. Wskazuje raz jeszcze potrzebę wzajemnego zrozumienia, akceptacji i współdziałania pomiędzy grupami religijnymi w pluralistycznym społeczeństwie współczesnych Indii i na całym świecie”.
Indie, 1 II 1986

„Nie możemy żyć bez nadziei. Musimy mieć jakiś sens w życiu, musimy wiązać jakiś sens z naszym istnieniem, musimy do czegoś dążyć. Bez nadziei zaczynamy umierać”.
Los Angeles, 15 IX 1987

„Nieustanna egzystencja milionów ludzi cierpiących z powodu głodu i niedożywienia i rosnąca świadomość tego, że naturalne zasoby Ziemi są ograniczone, uświadamiają nam wyraźnie, że ludzkość stanowi jedną całość. Zanieczyszczenie powietrza i wody zagraża coraz bardziej delikatnej równowadze biosfery, od której zależy los obecnych i przyszłych pokoleń, przypominając nam zarazem, że dzielimy wspólnie jedno środowisko”.
Detroit, 19 IX 1987

„Rozbrojenie nie jest celem samym w sobie. Celem jest pokój, a jednym z jego zasadniczych czynników jest bezpieczeństwo. Otóż ewolucja stosunków międzynarodowych ukazuje dziś rozbrojenie jako podstawowy, jeśli nie najważniejszy warunek bezpieczeństwa, ponieważ dzięki zjawisku synergii otwiera on drogę do rozwijania się innych czynników stabilizacji i pokoju”.
ONZ, 31 V 1988

„Istnieje pilna potrzeba kształtowania postawy odpowiedzialności ekologicznej: odpowiedzialności wobec siebie samych, odpowiedzialności wobec innych i odpowiedzialności wobec środowiska”.
Watykan, 1 I 1990

„Coraz więcej uwagi poświęca się sprawie ludzkiej godności i praw człowieka (…). Nie można jednak zagwarantować rzeczywistego poszanowania godności człowieka i przestrzegania jego praw, dopóki jednostki i społeczności nie przezwyciężą egoizmu, lęku, chciwości i żądzy władzy”.
Manila, 14 I 1995

„Dziś ja, papież Kościoła rzymskokatolickiego, w imieniu wszystkich katolików proszę o wybaczenie wszystkich krzywd, wyrządzonych niekatolikom w ciągu minionej historii tych ludów, i jednocześnie zapewniam o przebaczeniu ze strony Kościoła katolickiego wszelkiego zła, które wycierpieli jego synowie”.
Czechy, 21 V 1995

„Praca ludzka nie może być traktowana tylko jako siła robocza. Człowiek nie może być widziany jako narzędzie produkcji. (…). Celem pracy – każdej pracy – jest sam człowiek. Dzięki niej winien się udoskonalać, pogłębiać swoją osobowość. Nie wolno nam zapomnieć, że praca jest „dla człowieka”, a nie „człowiek dla pracy”.
Legnica, 2 VI 1997

„Rodzina jest podstawową komórką społeczeństwa i gwarancją jego stabilności, ale boleśnie odczuwa skutki kryzysu, jaki dotyka samo społeczeństwo”.
Kuba, 22 I 1998

„Papież jest z ludźmi, którzy cierpią i do wszystkich woła: zawsze jest czas na pokój!”
Rzym, 28 III 1999

„Słyszałem w Gdańsku od Was: nie ma wolności bez solidarności. Dzisiaj trzeba powiedzieć: nie ma solidarności bez miłości. Więcej, nie ma szczęścia, nie ma przyszłości człowiek i narodu bez miłości”.
Sopot, 5 VI 1999

„Idźmy naprzód z nadzieją! Nowe tysiąclecie otwiera się niczym rozległy ocean, na który mamy wypłynąć (…)”.
6 I 2000

„Każdy rodzaj sportu niesie ze sobą bogaty skarbiec wartości, które zawsze trzeba sobie uświadamiać, aby móc je urzeczywistnić. Ćwiczenie uwagi, wychowywanie woli, wytrwałość, odpowiedzialność, znoszenie trudu i niewygód, duch wyrzeczenia i solidarności, wierność obowiązkom – to wszystko należy do cnót sportowca. Zachęcam Was, młodych sportowców, abyście żyli zgodnie z wymaganiami tych wartości, abyście w życiu byli zawsze ludźmi prawymi, uczciwymi i zrównoważonymi, którzy budzą zaufanie i nadzieję”.
Elbląg, 6 VI 2000

„Przyszłość pokoju w świecie zależy od umocnienia dialogu i zrozumienia między kulturami i religiami”.
Malta, 9 V 2001

„W dzisiejszym świecie dokonują się głębokie i nagłe przemiany społeczne i ulegają osłabieniu liczne punkty odniesienia moralnego, rzucając ludzi w chaos, a nieraz w rozpacz. Dekalog jest jak kompas na burzliwym morzu, który umożliwia nam trzymanie kursu i dopłynięcie do lądu”.
Lwów, 26 VI 2001

„Nie ma pokoju bez sprawiedliwości, nie ma sprawiedliwości bez przebaczenia”.
2002

„Chciałbym Wam powiedzieć, że zawsze lubię patrzeć na wschodzące słońce (…), podczas wschodu słońca coraz wspanialszy staje się świat, domy, mieszkania, a także nasze życie. Wszystko staje się cieplejsze. (…) Każde dziecko jest słońcem, które wschodzi. Dzieci są nadzieją, która rozkwita wciąż na nowo, projektem, który nieustannie się urzeczywistnia, przyszłością, która pozostaje zawsze otwarta. (…) Przychodząc na świat, przynoszą ze sobą orędzie życia”.
Autobiografia, Rok 2002

„Więcej szczęścia jest w dawaniu, aniżeli w braniu. Idąc za wewnętrznym przynagleniem, by czynić dar z siebie niczego w zamian nie oczekując, wierzący doświadcza głębokiej duchowej satysfakcji”.
7 I 2003

„Konieczne jest uczenie się wolności. Trzeba zwłaszcza, aby w rodzinach rodzice wychowywali swe dzieci ku słusznej wolności. (…) Rodziny są tym ogrodem, w którym wyrastają sadzonki nowych pokoleń. W rodzinach kształtuje się przyszłość narodu”.
Bańska Bystrzyca, 12 IX 2003

Jan Paweł II – Wielka Księga Złotych Myśli – PWH ARYSTOTELES 2007

Skip to content